Reklama

Irena Piwowar: Franek - część V

15/10/2019 10:07

Tak z nami zamieszkał Franek, chociaż rodzina była bardzo duża nikt go nie chciał przyjąć. Moi cudowni rodzice, nie odmówili mu gościny na stałe. Tak się złożyło, że w 1959r. urodził się mój najmłodszy braciszek Krzyś.

Stał się on oczkiem w głowie Franka, woził go, coś mu tam nucił, coś mu tam opowiadał po swojemu. Taki obraz utkwił mi w głowie: (..) Krzyś zachorował na tężyczkę: często siniał, dusił się a mama stała bezradnie z opuszczonymi ramionami koło łóżeczka. Myślała, że to koniec. Wtedy Franek podbiegł wyjął chłopca z łóżeczka, odwrócił go główką w dół, aż dziecko odkaszlnęło i wrócił mu oddech. Po raz pierwszy widziałam płaczącego Franka, który ujął spracowaną rękę mojej mamy i ucałował ją. Powiedział:

                            Maryś, nie bój się, będzie dobrze

                            Kristofek bydzie żył.

Wieczorem mama pytała taty: (..) skąd on to wie? Żeby nie on, to Krzyś by się udusił, już by go nie było.

On był przecież na froncie francuskim sanitariuszem, to i ma doświadczenie, nie jedno widział, przecież ma przebłyski świadomości.

Nie zawsze tez był chory. To był kiedyś bardzo mądry człowiek, mówił mój tato. To był mój ulubiony wujek. A wiesz jak on umiał ładnie opowiadać.

         Moje oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. Nie mogło mi się w głowie pomieścić, że ten wujek kiedyś wyglądał inaczej. Franka zapamiętałam jako spokojnego człowieka, który bardzo kochał dzieci.

Czasami bywały takie dni, że Franek stawał się niespokojny, chciał gdzieś uciekać, bał się wszystkiego: radia, roweru, obcych ludzi.

Wiem, że był zarejestrowany jako członek Związku Bojowników o Polskość i Demokrację. Jako powstaniec Śląski otrzymał odznakę powstańczą.

         Przeprowadziliśmy się na Śląsk. Tu Franek dokończył swego żywota. Zmarł 11 kwietnia 1973r. w Starej Kuźni. Tu też jest jego mogiła z tablicą informującą, że był powstańcem.

„Urodził się dla Polski, żył dla Polski, odszedł w milczeniu”.

         Do tych wspomnień należy dodać pośmiertne epitafium, bo uważam, że jak nikt zasłużył sobie na nie.

Syn ziemi Śląskiej, który nie splugawił honoru Polski i polskości, bo już jako młody chłopiec udowadniał wszystkim, że jest Polakiem.

Śląsk ….. sponiewierany przez Prusaków i Niemców.

Starajmy się wszyscy razem, przekazać młodym pokoleniom, to co przeżyli nasi dziadowie, bo w ten sposób zaszczepimy w młodych pokoleniach, chociaż trochę patriotyzmu, który jest im potrzebny jak woda roślinom. Bez patriotyzmu, każdy człowiek będzie suchy jak nać kartoflana.

Wspominajmy takich ludzi jak wybitny reżyser Śląski Kazimierz Kutz, ….. a znał on dobrze historię Śląska, ba nawet chciał nakręcić film o śląskich emigrantach, którzy musieli uciekać, bo groziły im represje. No cóż znalazł się taki jeden, o którym mówiono „niechwalebny mandaryn”, ten w tym czasie trząsł Śląskiem i to on postarał się aby nie dopuścić do nakręcenia tegoż filmu, dlatego z filmu wyszły nici. Bardzo wielka szkoda, bo byłby z tego western, który opowiedziałby o tym jak śląscy kowboje lali wszystkich „ Prusaków, karaluchy”, co to się rozlazły po całym Śląsku.

         Byli i inni, choćby Wojciech Korfanty „trybun ludu”, „apostoł” wszystkich Ślązaków co mu to i za życia a i po śmierci kłody pod nogi rzucali. Byli:

doktor Mielęcki, Zofia Koniarkowa, pani Szymkowiakówna , Jadwiga Marek, Stanisław Ligoń, Józef Wieczorek. Był też Wincenty Wajda

sztygar z kopalni Katowice w czasie okupacji ścięty wraz z Pawłem Chromikiem na katowickim rynku. Trzeba też wspomnieć śląską pisarkę Zofię Kossak – Szatkowską, Gustawa Morcinka, Arkę Bożka, a kogo tam nie było, powstańcy, harcerze, sportowcy, ludzie od pióra i łopaty, oni oddali to co najcenniejsze swoje życie za to abyśmy my mieli spokój. Na wspomnienie tych nazwisk, obowiązkiem naszym jest zdjąć czapkę z głowy i nisko pochylić głowę, bo w ten sposób oddamy im cześć.

         Nie zapominajmy o ostatniej wojnie, by ci co jeszcze żyją opowiedzieli o tych jakże krwawych czasach, gdzie nienawiść przebijała nienawiść, gdzie życie przebijało życie. Świat oszalał. Sześć lat wojny – piekła, gdzie nie było miejsca na miłość, zgodę, ludzkie siły skierowane były na wykonywanie rozmaitych urządzeń do mordowania i męczenia bliźnich. Życie ludzkie nie było warte nic.

         Jeżeli porównać czasy bismarckowskie to były one niczym w porównaniu z czasami wojny. Ludzie to było bydło dzielone na klasy i rasy. Za byle polskie słowo, za utrzymywanie, że się jest Polakiem szło się do obozu a stamtąd najczęściej dusze wychodziły kominem.

         Takie słowa jak: wolność, prawda, sprawiedliwość czy też niepodległość zostały siłą, bronią bądź biciem usunięte z kart kultury.

Gdyby to trwało dłużej, to Śląsk zostałby wynarodowiony, tak jak kiedyś Połabscy Serbowie. Śląska nie byłoby w karcie narodów. Nikt nikomu w tych czasach nie ufał. Sąsiad donosił na sąsiada, byli tacy co się zapierali swojej narodowości, zmieniali nazwiska, ba nawet za byle jaka obiecankę sprzedawali swój honor, aby tylko uratować swoje wszawe życie. Inni pochowali się po kątach i czekali końca. Byli też tacy jak Franek a było ich dużo, ci się buntowali i z bronią w ręku bili się o tą:

                            „co, jeszcze nie zginęła”

To były czasy w których ludzie zapomnieli, że są ludźmi. Jedni bluźnili a inni jeszcze się modlili i prosili Boga o pomoc. W dzisiejszych czasach do historii do klejono wiele niechlubnych kartek, ale to przecież można naprawić. Nie wolno nam jednak pod żadnym pozorem zapomnieć o tamtych czasach.

         Często bywam na mogile Franka, nie będzie to nieskromne jeśli powiem, że swą obywatelska postawą, zasłużył sobie na to co najlepsze.

Niosę ci Franku w 100 rocznicę Niepodległości Polski taki skromny upominek. Kocham ciebie za wzór patriotyzmu i miłości do Ojczyzny. Ty byłeś moim niedościgłym wzorem.

         Nieraz sobie myślę:

Co czuł Franek, jak jego oprawcy znęcali się nad nim, tylko dlatego, że nie splugawił honoru swojej Ojczyzny.

Przecież takich skromnych Franków w Polsce jest ogrom. Dziś są to ludzie schorowani, zapomniani, odsunięci na bok.

         No cóż, smutne są dzisiejsze czasy i puste. Naznaczone pracą od świtu do nocy, zabieganiem i natłokiem informacji. Na bardziej duchowe rzeczy nie ma już czasu. Wydaje mi się, że nadeszła odpowiednia pora na odsłonięcie często bardzo bolesnych ran z przeszłości. Przynajmniej pośmiertnie powinniśmy uznać zasługi ludzi z tamtych lat, przynajmniej nie zapominać ich.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo iBielsk.pl




Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do