
Fragment książki „Kamienny różaniec”
Mała wioseczka, zagubiona w lesie, zewsząd otulana gęstwą starych drzew. Jest noc. Cisza, gdzieniegdzie odzywa się puszczyk, pohukując. Pyzaty księżyc wędruje po niebie, pokonując odwieczną swą trasę z zachodu na wschód. Z daleka słychać odgłosy strzałów i huk wojennej zawieruchy.
Rok 1941, wojna, front, głód. Jeszcze w takich zawieruszonych wioseczkach jest jako taki spokój.
Pani Nadzia, matka czwórki małych dzieci jest w domu sama z dziećmi z matką. Z wieczora była jakaś taka niespokojna, tak jakby czuła, że coś się stanie. Nie umiała sobie znaleźć miejsca.
Nagle w środku nocy, usłyszała jakieś krzyki, ujadanie psów i pojedyncze strzały. Usiadła na łóżku i gorączkowo, pospiesznie, trzęsącymi się rękami zaczęła po omacku ubierać się i mówić głośno pacierz.
Wtem usłyszała głośny łomot w drzwi i potok przekleństw po rosyjsku. Wyszła przed dom. Ujrzała ciężarówkę, omiatająca reflektorami całe podwórze. Stali Rosjanie, kazali się ubierać i wsiadać do ciężarówki. Nikt nic nie mówił, jak w filmie kamera zwolnionymi ruchami pokazuje: pani Nadzia ubiera dzieci, natomiast babcia ubiera się sama. Kobieta zdążyła do węzełka zabrać bochenek czerstwego chleba i kawałek słoniny.
Poczuła jakieś ręce, które wyrzuciły ją w górę do samochodu. Ktoś podawał jej pospiesznie dzieci a na końcu wrzucono babcię. W samochodzie z plandeką tłoczyła się grupka ludzi wcześniej zebranych z innych wiosek.
Martwa cisza! Nawet dzieci nie płakały. Przerażonymi oczami, szeroko otartymi patrzyły w milczeniu. W głowie pani Nadzi świdrowała jedna myśl. Dokąd nas wiozą? O co chodzi?
Ruszyła kawalkada samochodów, głuchą, ciemną nocą. Martwa cisza, tak jakby tymi samochodami nikt nie jechał. Nikt nie przejmował się biednymi tułaczami, wywożonymi gdzieś, nie wiadomo gdzie?
Po pewnym czasie samochody stanęły. Ludzie zmęczeni wyskakiwali z samochodów, kto upadł i przerażony pospiesznie się zbierał. Blady świt oznajmiał światu, że wstaje nowy dzień.
Byli przy torach. Tu stały podstawione bydlęce wagony. Ludźmi nikt się nie przejmował.
Pani Nadzia trwożnie rozglądała się po bokach, czy wszyscy są obok niej. Starsze dzieci kurczowo trzymały się za ręce babci , zaś młodsze, popłakując z cicha, stały obok pani Nadzi.
Skamieniała twarz kobiety, nie ukazywała żadnych emocji, tylko w struchlałym sercu zastanawiała się: co dalej? Co z nami będzie?
Wsiedli do tych bydlęcych wagonów i ruszyli w nieznane. Jechali długo. Wycieńczeni, wygłodniali. Nie wszystkim było dane dojechać do celu. Ludzie umierali z głodu i braku wody. Nie było sanitariatów. Tak tych ludzi stłoczonych jak bydło wleczono w nieznane. Co za los? Po co to komu?
Wreszcie gdzieś chyba, około miesiąca, ich podróż dobiegła końca. Krzykami w obcym języku wyganiano ich z wagonów. Jakiś napis obcojęzyczny, głosił, że jest to stacja Bisk.
Z daleka widać było wysokie góry. Ktoś im powiedział, że są to góry Ałtaj. Tam daleko na środku, najwyższy szczyt – to Biełucha.
Znowu podstawiono samochody, które ruszyły do miejsca docelowego. Pani Nadzia omiotła smutnym wzrokiem swoja grupkę, przeżegnała się i wsiedli do samochodu.
Ruszyli. Wieziono ich jakimiś wertepami, trzęsło nimi, aż dojechali do sowchozu Bierezowska. Byli daleko od domu. Stanęli u wrót, jakiejś nowej nieznanej drogi,
Wysiedli i ruszyli do wyznaczonej kwatery, dusznej, zapluskwionej i brudnej po poprzednich mieszkańcach.
To był ich nowy dom. Tak zaczęło się nowe życie, na wygnaniu.
Tam gdzieś daleko została ich wioska, dom, Polska. Od dziś muszą nauczyć się żyć na nowo. Nie ma tu ich krówki łaciatej, ani pieska Burka, nie ma ich kur, są tylko pola słoneczników ciągnące się w górę, pola ziemniaków, no i lasy.
Najstarszy, miał 12 lat, to przydzielono go wraz z matka do pilnowania magazynów zbożowych. Mała Mania, chodziła do pracy: zbierała słoneczniki na olej i jagody. Byli więcej głodni jak najedzeni. Młodsze dzieci zostawały z babcią w domu. W tym czasie, babcia zaczęła mocno chorować i tak żyli z dnia na dzień, taki dziwny los ludzki, można by rzec:
„ jak listki na wietrze, rozsypani po świecie, po niektórych
zostały tylko nagrobne kamienie, jak rozsypane paciorki różańca, a po niektórych pozostała tylko pamięć po najbliższych bo i nie ma kamienia nagrobnego: - Ach, sudba moja sudba pocziemu?”
Orynka
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Chciałbym przeczytać to jako fikcję literacką - ale to prawda. Nie pozwólmy zapomnieć . Tak było !!!